środa, 3 sierpnia 2011

Podsumowanie


Kolejna europejska wyprawa za mną. Co prawda, odwiedziłem już kraje, w których dane było być mi wcześniej, lecz po raz kolejny potrafiły one wzbudzić moje zainteresowanie, a także dały nacieszyć się oczom. Żałuję trochę, że nie udało mi się bardziej zagłębić w klimaty bałkańskie - niestety, uporczywy płacz dzieci, zmienna pogoda i zwyczajna chęć odpoczynku odłożyły wyprawę do Kotoru i Mostaru na później. Odłożone w czasie zostało także zwiedzanie Parku Narodowego Krki oraz Plitwickie Jeziora.

Po wyjeździe powstał dość specyficzny i nieco kuriozalny problem: gdzie jechać dalej? Europę Zachodnią i Południową zjechaną mamy już niemalże wszerz i wzdłuż, a podróżując w cztery osoby ciężko nam zmieniać miejsce pobytu co kilka dni. Mnie ciągnie na Wschód. Moskwa, St. Petersburg, Kazachstan i inne kraje byłego Związku Radzieckiego - to są marzenia, które chciałbym zrealizować.

Na sam koniec kilka zdjęć:
- pisankowy pomnik z Wenecji
- Castelfranco #1
- plaża w Cavallino Treporti

I to by było na tyle, dziękuję za uwagę :-)

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Już w domu


Wyprawa, wyprawa i... po wyprawie. Po zjechaniu czterech i pół tysiąca kilometrów, dziś wieczorem zameldowaliśmy się w Polsce, która postanowiła wyprawić nam przyjęcie w postaci chmary komarów i kilku borowików schowanych w leśnej ściółce. A, no i podobno pierwszy raz w lipcu w Polsce wyszło słońce.

Na dłuższe podsumowanie przyjdzie pewnie czas. W telegraficznym skrócie "Eskapadę na Hvar" można uznać za udaną, choć nie obyło się bez pewnych utrudnień i zaskakujących - również nas - zwrotów akcji. Jutro, wraz z postępującą regeneracją sił, powinienem sukcesywnie wrzucać co ciekawsze zdjęcia.

niedziela, 31 lipca 2011

Droga powrotna - Krumlov


W Czeskim Krumlovie zimno i ponuro. Trochę szkoda, ale nie ma co narzekać - uroki tego miasta wygrywają z niedogodnościami pogodowymi. I to zdecydowanie.

Zanim dojechaliśmy do Czeskiego Krumlova, zwiedziliśmy niewielkie włoskie miasto - Castelfranco, które mogę śmiało polecić wszystkim stacjonującym w okolicach Wenecji. Zabytkowe centrum i typowo włoska atmosfera powinna zaspokoić potrzeby wielu podróżujących.

Włochy pożegnały nas burzą, więc namiot i reszta bagaży jest w stanie mokro-opłakanym. Czeski Krumlov po raz kolejny nas zachwycił. Najpierw (wreszcie!) udało nam się zjeść przyzwoite czeskie jedzenie, a potem raczyliśmy się znakomitym czeskim piwem i absyntem. No bo skoro na dworze pada...

Jutro już Polska i powrót do rzeczywistości. Na sam koniec, jeszcze raz, pragnę wszystkim polecić Czeski Krumlov, w którym jestem absolutnie zakochany. Mikulov został rozłożony na łopatki, pokonany i znokautowany. Jedziesz na południe Europy? Pierwszy przystanek to Krumlov - obowiązkowo!

piątek, 29 lipca 2011

Włochy


Wakacyjne lenistwo trochę odciągnęło mnie od pisania, jednak – przynajmniej dziś – postanowiłem zmobilizować się, przezwyciężyć chwile słabości i coś naskrobać. Będzie tego trochę, więc aby zwiększyć przejrzystość notki, podzieliłem ją na części.

1) Wenecja – pierwsza miejscowość odwiedzona po „przeprowadzce” z Hvaru. Co prawda, to włoskie miasto miałem zaszczyt zwiedzić już kilka lat wcześniej, lecz do powtórnej wizyty nastawiałem się raczej pozytywnie, gdyż za pierwszym razem Plac Św. Marka i inne zabytki Wenecji niezwykle trafiły w moje gusta. Jak się później okazało, Wenecja oglądana po raz drugi raczej mnie wynudziła i lekko zniesmaczyła. Owszem, jest ciekawa, wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju, ale zalana falą turystów pstrykających fotki traci swój urok. Ciekawe jak prezentuje się Wenecja o świcie. O piątej rano może być magicznie.
2) Camping San Marco – zupełne przeciwieństwo kempingu Vira Hvar. Cicho, spokojnie, bez nieznośnego krzyku bachorów. Poza tym: duże, zacienione miejsca na namioty, uczynne osoby w recepcji i wszechpanujący klimat błogiego relaksu. Polecam.
3) Włoskie lody – czyli... rozkosz dla podniebienia. Nie dość, że włoskie lody absolutnie zachwycają swoim smakiem, to sprzedawcy nie żałują podczas ich serwowania. Dwie gałki lodów we Włoszech, to pięć gałek polskich. Grycanie, ucz się!
4) Caorle – miejscowość odwiedzona przez nas wczoraj. Nadmorski, włoski kurort okazał się bardzo ciekawą opcją na spędzenie wieczoru. Spacer po klimatycznej promenadzie oraz urokliwe knajpy otulające główny deptak sprawiają, że spędzając wakacje w okolicach Wenecji na pewno warto zahaczyć o to niewielkie miasto. Jedynym problemem jest parking. Sztuka zaparkowania auta w bezpiecznym od mandatów miejscu zajęło nam dobre pół godziny.
5) Powrót – w niedzielę wyruszamy w drogę powrotną. Nasza przeprowadzka z Hvaru nieco zweryfikowała nasze plany i zamiast postoju w Egerze połączonego ze zwiedzaniem Budapesztu, odwiedzimy dobrze nam znany Czeski Krumlov, w którym jesteśmy zakochani. Mam nadzieję, że jakieś smaczne ciemne piwo już na mnie czeka.

poniedziałek, 25 lipca 2011

Chorwacja - zmarnowany potencjał


Chorwacja jest piękna – temu stwierdzeniu zaprzeczyć nie można. Zapierające dech w piersiach widoki, ciekawe zabytki kultury i wyjątkowy, bałkański klimat sprawiają, że wizyta w tym kraju powinna być czystą przyjemnością. Nie jest.

Chorwaci na własne życzenie zaprzepaszczają to, co mają najlepsze. Olbrzymi potencjał, który drzemie w tym kraju jest niewykorzystywany. Odwiedzając drugie co do wielkości miasto Chorwacji – Split wręcz nie dowierzałem, że tak piękne miejsce można tak zbezcześcić i zaniedbać. Owszem, znajdujący się w samym centrum splickiej Pałac Dioklecjana powala na kolana, lecz co z tego, skoro tuż obok towarzyszą mu bazgroły na murach i plastikowe okna sklepów z markową odzieżą. Chorwaci zamiast ozdobić to miejsce klimatycznymi knajpami i kramami otoczyli je syfem. Moje gratulacje.

Drugą sprawą są zasady panujące na kempingach. Hvar – wyspa, na której się zatrzymaliśmy – jest pełna rozwydrzonych bachorów. Kemping, zarówno w dzień jak i w nocy, przepełniony jest krzykami dzieci, co absolutnie wyklucza jakikolwiek wypoczynek. A szkoda, bo Camping Vira Hvar, na którym przez kilka dni dane nam było spać (a raczej nocować), to naprawdę miejsce stworzone do wymarzonych wakacji. Nikt jednak nie chce o nie zadbać – zmarnowany potencjał po raz drugi.

Nie najlepsza pogoda i coraz bardziej irytujący krzyk bachorów sprawił, że chorwacki Hvar zamieniliśmy na okolice włoskiej Wenecji. Mimo początkowego kryzysu, pogoda trochę się poprawiła i wszystko zaczyna zmierzać w odpowiednim kierunku. Kultura kempingowania jest tutaj zgoła odmienna. Owszem, jest tu sporo dzieci, jednak o 23, wraz z początkiem ciszy nocnej jest... cicho jak makiem zasiał. Można? Można.

Na sam koniec, chciałem wspomnieć jeszcze o wielkim święcie Splitu, którego niewielkiej części udało mi się zasmakować. Stulecie miejscowego klubu – Hajduka było dla mieszkańców tego miasta niezwykle ważne i prestiżowe. Cały Split wypełniony był kibicami w barwach ich ukochanej drużyny. Zresztą, całe miasto pełne jest motywów związanych z miejscowym klubem piłkarskim. Tak silnego kibicowskiego przywiązania i oddania nie zauważyłem w żadnej polskiej miejscowości.

PS. Mam nieco ograniczony dostęp do Internetu. Ciekawsze zdjęcia wrzucę więc, kiedy znajdę coś tańszego i bardziej stabilnego.

piątek, 22 lipca 2011

Wczoraj Jelsa, jutro Split


Jelsa - kolejne odwiedzone przez nas miasto - zaproponowała dokładnie to, czego się spodziewaliśmy. Chorwackie miejscowości położone nad Adriatykiem są do siebie łudząco podobne, lecz według mnie, nie jest to ich wadą. Ot, taki urok. Jelsa, podobnie jak Hvar, zdecydowanie trafiła w nasze gusta, a fakt, że jest miejscowością mniej zatłoczoną niż wcześniej odwiedzone przez nas największe miasto tej wyspy, tylko przemawia na jej korzyść. W Jelsie mogliśmy spokojnie delektować się pięknem tego miejsca, zapominając o gwarze i przepychu, który towarzyszył podczas zwiedzania Hvaru.

Dziś wieczorem zapewne na kilka chwil wybierzemy się do Starego Gradu, lecz wydaje się, że najpiękniejsze miasta na wyspie Hvar już odwiedziliśmy. Jutro promem zamierzamy podbić Split. Lektura przewodnika oraz opinii znalezionych w Internecie napawa optymizmem - szykuje się interesująca wyprawa. Na dodatek, jutro wypada oficjalna rocznica 100-lecia Hajduka Split. Do miasta przybywa wielka FC Barcelona. Mam nadzieję, że uda mi się zaznać choć trochę atmosfery tego wydarzenia, które podobno w Chorwacji będzie prawdziwym świętem narodowym.

czwartek, 21 lipca 2011

Dwa światy


Wczorajszy wieczór na chorwackiej wyspie Hvar dostarczył kolejnych obserwacji i przemyśleń. Wyprawa do jednego z największych miast znajdujących się na tym skrawku lądu - Hvaru była niezwykle interesująca.

Hvar zachwycił mnie swoją architekturą. Klimat nadmorskich miejscowości położonych nad Adriatykiem jest niezwykły. Kamienne domy świetnie komponują się z otaczającym je błękitnym morzem, a wąskie uliczki pełne wszelakiego rodzaju knajp i uśmiechniętych turystów dodają specyficznego uroku. Wszystko to skąpane w chorwackim słońcu - coś niesamowitego. Nad miastem Hvar góruje kamienna twierdza, którą zamierzamy odwiedzić jednak kiedy indziej - wczoraj przeszkodził nam w tym obowiązek dokonania zakupów.

Przechadzając się po rynku i przyległych do niego uliczkach obserwowałem ludzi. Szczególnie zdziwiła mnie niezwykle liczna obecność Amerykanów, co w krajach europejskich raczej nie jest regułą. W Hvarze dominowali młodzi ludzie - głównie byli to uśmiechnięci od ucha do ucha studenci, dzieci bogatych rodziców. Hvar ubiera się w ciuchy Toma Hilfigera, Lacosty i Giorgio Armaniego. Hvar pachnie Kenzo i Calvinem Kleinem. Nijak to pasuje do bałkańskiego klimatu tego miasta. Ameryka chce pochłonąć Hvar i - miejmy nadzieję - że jej się ta sztuka nie uda.

Miałem wrzucić parę zdjęć i dotrzymuję słowa:
#1 - na kempingu
#2 - ulica Hvaru
#3 - akcent kibicowski
#4 - Hvar, Adriatyk i ja

środa, 20 lipca 2011

A może by tak?


W nocy trochę potowarzyszyła nam chorwacka burza. Na całe szczęście, grzmiało i błyskało się w oddali, więc nikt ani nic nie ucierpiało. Nowy dzień przywitał nas nieco odmienioną pogodą. Obserwując warunki za oknem i prognozy synoptyków, wydaje się, że największe upały są już za nami. Teraz ma być ciepło (25-28*C) i słonecznie - w to mi graj!

Dnie i noce spędzane nad Adriatykiem sprawiły, że zacząłem trochę rozmyślać i marzyć. Chorwacki klimat mi służy i chyba chciałbym pewną część swojego życia spędzić w podobnej atmosferze. Budzić się rano, kąpać się w ciepłym morzu, w południe zachwycać się smakiem pysznej kawy, przesypiać gorące popołudnia, a wieczorem pić zimne piwo. To by było coś! No dobra, w międzyczasie mógłbym jeszcze wpaść do przyjemnej pracy i coś zjeść - byle nie owoce morza. Byłoby miło, nieprawdaż?

Okej, dobra - koniec tych mało składnych refleksji. Dziś wieczorem w planach zwiedzanie miasta Hvar. Następnym razem - jeśli nie zapomnę wziąć ze sobą karty SD - postaram się wrzucić ciekawsze zdjęcia. A teraz na mnie już czas - Adriatyk czeka.

wtorek, 19 lipca 2011

Camping Vira Hvar


Zgodnie z naszymi oczekiwaniami, pogoda na chorwackiej wyspie Hvar jest w pełni satysfakcjonująca - świeci słońce, wieje lekki wiatr, temperatura przekracza trzydzieści stopni Celsjusza. W przerwie od plażowego szaleństwa, postanowiłem napisać kilka zdań o miejscu, w którym się zatrzymaliśmy - kempingu Vira Hvar.

Camping Vira Hvar położony jest kilka kilometrów od jednego z głównych i (podobno) najładniejszych miast znajdujących się na wyspie - Hvaru. Na tę gorącą wyspę dostać się można wybierając jedną z dwóch opcji połączeń: promem ze Splitu do Starego Gradu lub promem z Drvenika do miejscowości Sucuraj. My wypróbowaliśmy opcję numer dwa i wydaje się, że popełniliśmy błąd. Podróż z Drvenika na wyspę Hvar trwa zaledwie 35 minut, lecz następnie trzeba przejechać aż 75 kilometrów po krętych, niebezpiecznych drogach znajdujących się na wyspie, co jest dość męczące. Szczególnie, kiedy wcześniej przejechało się kilkaset kilometrów. Prom ze Splitu jest przeprawą nieco droższą, podróż morska trwa dłużej (ponad 2 godziny), lecz w tym wypadku prom zatrzymuje się w Starym Gradzie, który od Hvaru oddalony jest zaledwie o kilkanaście kilometrów.

Warunki, które zastaliśmy na kempingu zdecydowanie nas zadowoliły, a trzeba przyznać, że należymy do dość wymagającego rodzaju turystów - głównie ze względu na to, że podróżujemy w cztery osoby, mając przy sobie pełny bagażnik rzeczy, które muszą zmieścić się w namiocie. Na szczęście, miejsca na kempingu Vira Hvar jest pod dostatkiem i nawet nasz namiot-gigant spokojnie się zmieścił. Camping Vira Hvar powinien zaspokoić każdego, kto podróżuje z namiotem lub z przyczepą kempingową. Las piniowy, w którym znajduje się kemping, zapewnia niezbędny w takim klimacie cień, a bliskość całkiem ładnej plaży gwarantuje miły i przyjemny wypoczynek. Ponadto, jest to dość niezła baza wypadowa. W pobliżu kempingu znajduje się miasto Hvar, niedaleko jest również do innych miejscowości znajdujących się na wyspie - Starego Gradu oraz Jelsy. W zasięgu są również inne chorwackie wyspy. Z Hvaru można także dość sprawnie przedostać się w okolice Dubrovnika i Czarnogóry, co zamierzamy skrzętnie wykorzystać.

Mimo wielu zalet kempingu Hvar, wydaje się, że nieco odstaje on od miejsc, które miałem przyjemność odwiedzić we Włoszech czy Francji. Zapewne jest to związane z pewnymi trudnościami, które mogą doskwierać chorwackiej turystyce. Skaliste wybrzeże i góry "wpadające" do morza skutecznie uniemożliwiają tworzenie miejsc kempingowych i pewnie dlatego w Chorwacji zdecydowanie bardziej popularne jest korzystanie z hoteli bądź prywatnych apartamentów. Pewne różnice zauważyłem także w społeczności zamieszkującej kemping. W innych krajach południa można spotkać zdecydowanie więcej młodych ludzi - tu, na Hvarze, głównie odpoczywają rodziny z małymi dziećmi.

Dla tych, co dotrwali do końca notki - mały prezent. Zdjęcie wykonane podczas podróży na wyspę Hvar: click! Fotki z samej wyspy postaram się wrzucić następnym razem. Powinny być nieco bardziej słoneczne i pogodne.

poniedziałek, 18 lipca 2011

W oczekiwaniu na prom


Dojechaliśmy do Drvenika i czekamy na prom, który przetransportuje nas na Hvar. Kolejka jest duża, ale może się zmieścimy. Skwar w Chorwacji nie z tej ziemi - temperatura sięga prawie czterdziestu stopni Celsjusza, ale piękne widoki rekompensują nam pewne niedogodności. Okolice są niezwykle urocze.

Kończę. Warunki w samochodzie powoli zaczynają mi uniemożliwiać składne składanie zdań. Upał, upał, upał. A w nocy chciały nas zjeść kuny. Może wieczorem się trochę schłodzi, to będę bardziej skory do wywodów.

niedziela, 17 lipca 2011

Przystanek II - Postojna


Przewagę europejskich dróg nad naszymi polskimi wertepami zauważyliśmy od razu. Zresztą, nie po raz pierwszy. Droga z Mikulova do Postojnej przez Wiedeń minęła bardzo przyjemnie i w tej uroczej, słoweńskiej miejscowości zameldowaliśmy się w świetnej kondycji.

Okolice te są już nam dość dobrze znane, więc postanowiliśmy odpuścić zwiedzanie Pivkej oraz Postojnej Jamy, choć - z tego, co pamiętam - są to miejsca, które warto zobaczyć. My postanowiliśmy jednak postawić na wypoczynek: kąpiel w kempingowym basenie oraz grę w tenisa stołowego. Wieczór przy makao i piwie - wyjazdowy standard daje się we znaki od samego początku.

Mimo że wszystko idzie zgodnie z planem, dzisiejszy dzień zaskoczył mnie dwiema rzeczami. Po pierwsze, piwo w Czechach jest niewyobrażalnie tanie. Za kilka dobrych miejscowych piw zapłaciliśmy dosłownie grosze. Półtora litrowe butelki złotego trunku kosztowały w przeliczeniu mniej niż dwa złote, a pragnę dodać, że nie wybieraliśmy opcji najtańszych. Druga rzecz to Internet. Szczerze mówiąc, myślałem, że w środku lasu ciężko o sieć WI-FI, jednak Słowenia postanowiła mnie pozytywnie zaskoczyć. Na dodatek, zaskoczyła mnie bardzo szybko - Internet na kempingu osiąga zawrotną prędkość 8 MB/sek, co często nawet w Polsce jest tzw. "standardem wyższym". Zaskoczyło także słoweńskie piwo - Laszko. Polecam.

Jutro już Chorwacja. O 15.45 ruszamy promem z Drvenika na Hvar. Ma być gorąco i słonecznie - tego właśnie chcemy! Na kempingu mam mieć dostęp do Internetu, więc na kolejne niusy z wyprawy nie powinniście długo czekać.

sobota, 16 lipca 2011

Przystanek I - Mikulov


Czeski Mikulov powitał nas pięknym słońcem i morelami. Dla wszystkich była to bardzo miła nagroda po ciężkiej podróży, gdyż niestety, przeprawa przez Polskę nie okazała się taka łatwa. Tuż przed Bielsko-Białą utknęliśmy w gigantycznym korku i gdyby nie umiejętności nawigujące Krzysztofa Hołowczyca, byłoby zdecydowanie bardziej nerwowo. Koniec końców, meandrując między polami ziemniaków i buraków, omijając przejeżdżające opłotkami TIR-y, udało nam się ominąć drogową przeszkodę i wjechać na zdecydowanie lepsze, czeskie drogi.

Mikulov - miejsce, w którym się zatrzymaliśmy - nie zachwycił. Owszem, jest to ciekawa opcja na przyjemny nocleg z dobrym wypadem do innych części Europy, lecz rozpieszczeni inną miejscowością postojową - Czeskim Krumlovem - byliśmy zaledwie umiarkowanie zadowoleni. Przynajmniej ja.

Zmęczeni po podróży chcieliśmy skosztować czeskiej kuchni i - oczywiście - czeskiego piwa. Tutaj również bez rewelacji. Danie obiadowe źle zamówiłem. Kuchnia regionalna mi nie służy - ani to pyszne, ani ciekawe. Myślałem, że wszystko odmieni czeskie piwo, które bez wątpienia powinno zaspokoić moją duszę piwosza. Pilsner Urquell smakował, to prawda. Potem jeszcze był interesujący eksperyment z piwem Litovel Maestro, które zostało podane w sposób, z którym jeszcze się nie spotkałem. Trunek zaserwowany w szklance bulgotał, przypominając nieco piwny wodospad. Trzeba jednak przyznać, że walory wizualne przyćmiły nieco walory smakowe, a to wielki minus.

Wydaje się, że Czesi marnują nieco potencjał tego miejsca. Bliskie sąsiedztwo granicy austriackiej, świetna baza wypadowa do innych rejonów Europy powinny koncentrować turystów. Owszem, są oni poukrywani w pensjonatach i hotelach, lecz mimo sobotniego wieczoru, miasto wyglądało raczej na wymarłe i opustoszałe, a w trzech knajpach urzędujących na głównym rynku nie działo się nic niezwykłego. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że w Polsce z takich warunków nasi rodacy wycisnęliby absolutnie wszystko.

Jutro Słowenia i Postojna. Zamierzamy wypocząć i odwiedzić Pivką Jamę. Może być nieco trudniej z Internetem, ale postaram się coś znaleźć. Jeśli nie dam rady, kolejny wpis już z gorącego Hvaru. Do zobaczenia!

PS. Cztery zdjęcia z Mikulova zgrane "na szybko" można obejrzeć na moim profilu na Facebooku: click!

Zbliża się granica


Do granicy polsko-czeskiej pozostało nam około 80 kilometrów. Właśnie miałem pochwalić drogę, lecz akurat trochę się przykorkowało - będzie można przynajmniej napisać notkę bez żadnych turbulencji.

Początek eskapady na Hvar można uznać za niezwykle spokojny. Humory dopisują, wszyscy zdrowi, najedzeni, a ponadto czeka na nas ładna pogoda w Mikulovie. Pierwsza część wyprawy upłynęła głównie pod znakiem szyderstw związanych z oceną stanu polskich dróg oraz uroków miejscowości mijanych po drodze. Wspólnie podjęliśmy decyzję, że kolejne wakacje spędzimy w miejscowości Końskie, chcąc docenić niewątpliwe walory turystyczne tego miejsca.

Żarty, żartami. Korek nie był groźny i już jedziemy dalej. Kolejna, myślę, że już nieco bardziej ciekawa i rozbudowana notka będzie pisana zza granicy. Postaram się dorwać do Internetu.

piątek, 15 lipca 2011

Startujemy już jutro


Obrona pracy dyplomowej na piątkę, rekrutacja na studia magisterskie zakończona powodzeniem - można więc ruszać na w pełni zasłużone wakacje. Wierna od kilku lat brygada już przygotowana. Rodzinny lipiec 2011 zamierzamy spędzić na chorwackiej wyspie Hvar.

Plan wydaje się być dość prosty i przyjemny - oby tylko podczas jego realizacji nie doszło do niepotrzebnych zakłóceń. Ruszamy samochodem wypchanym po brzegi. Mamy dwa namioty, śpiwory, butlę gazową, jedzenie i wszystko to, co kempingowcy lubią najbardziej. No dobra, żartowałem - nie mamy piwa. Jeszcze.

Wyruszamy jutro z samego rana i po południu meldujemy się w uroczej czeskiej mieścinie - Mikulovie. Potem czeka nas postój w... Postojnej, a następnego dnia - jeśli nic nie stanie na przeszkodzie - będziemy już na wyspie Hvar. Korzystając z uroku posiadania komputera, będę starał się opisywać swoją chorwacką przygodę. Niech pozostanie po wyprawie ciekawe archiwum, a co!

O dalszych planach i rozwoju wydarzeń pewnie będę pisał już spoza granic Polski, choć może jutro naskrobię coś, korzystając z uroków Blue Connecta.